wiersz to nie jest, ale nie chciało mi się zaczynać nowego Topicku
mam tutaj 2 opowiadania, pisałem je z myślą o klimatycznym servie do wow-a
pierwsze dotyczy młodego taurena ( taa mix człeka z krową...)
natomiast drugie spaczonego człowieka
Jeśli komuś by się chciało to przeczytać, z chęcią bym usłyszał wszelką krytykę
O to pierwsze:
Więc chcecie znać moją historie? Taaakkkk ymmmm
Wszystko zaczęło się jak byłem młody, moja rodzina była biedna, ojciec trudnił się szyciem z skóry, matka gotowała, a nawet od czasu do czasu sama polowała, ale żeby utrzymać tradycje częściej polowaliśmy w grupie. Ja z bratem zajmowaliśmy się uprawą ziemi i wszystko by się nadal normalnie toczyło gdyby nie ten dzień.
Był upalny dzień, niby to normalne tutaj, ale ten był tak ciepły, że nawet kodo już nie wytrzymywały i siedziały w pobliskim stawie. Ja jak zwykle brałem się za ziemie, musiałem wszystko przekopać, a brat pracował daje ode mnie, bliżej domu. Obok pola, które przekopywałem było jeszcze kilka, którymi też się zajmowałem, na jednym z nich rosły już pierwsze roślinki i zauważyłem tam strusia żrłka. Nie czekałem ani chwili wziąłem łopatę i podszedłem schylony do niego, kiedy byłem wystarczająco blisko, rzuciłem w niego łopatą, dziwo trafiłem w nogę, wreszcie nauki ojca na coś się przydały, struś zaczął kuśtykać. Dzięki celnemu trafieniu udało mi się za nim nadążyć. Struś zaprowadził mnie do jakiejś „dziury” coś w rodzaju kanionu, ale miał bardzo małe ściany. Ptaszysko samo się wpędziło w zasadzkę nie miało już jak uciekać, wydawał się wykończony, dodało mi to sił. Moja rodzina będzie ze mnie dumna-pomyslałem. Struś nagle się odwrócił i szykował do obrony, Ruszyłem na niego, jak byłem tuż przy nim, nagle z góry skoczył na niego ogromny wilk wbił się zębami tak mocno w szyje strusia ze przegryzł kręgosłup a głowa sama oderwała się od reszty tułowia.
Ja się zacząłem powoli cofać zasłaniając łopatą, zewsząd było słychać wycia i szczekanie tych bestii. To już koniec, niech chodziarz wezmę jednego z nich ze sobą. - pomyślałem.
Nie weźmiecie mnie żywego!- krzyknąłem
Otoczyły mnie a ja nie czekałem ani chwili od razu machłem łopatą jednego a potem drugiego, poczułem bul z tyłu upadłem na kolana, ale jeszcze udało mi się jednego zabić, poczym ciemność się zrobiła, nie wiem, co było dalej. Obudziłem się w namiocie, zacząłem stękać gadać nie wiadomo, co, tak przynajmniej mówił mi troll, który się mną zajął. Następnego dnia czułem się lepiej, mogłem już chodzić, ale ciągle kręciło mi się w głowi i strasznie mnie bolała ręka, całą miałem w bandażu. Minęło jeszcze kilka dni zanim wyzdrowiałem, lecz rękę ciągle miałem w bandażu. Troll, Ish chciał żebym pomógł mu w zabiciu wodza tych bestii- przypomniałem sobie tego ogromnego wilka. Zgodziłem się w końcu miałem u niego dług wdzięczności. Dał mi porządny młot bojowy taki jak mieli żołnierze, którzy przychodzili do ojca po zakupy. Ruszyliśmy, Ish był bardzo dobry w tropieniu, znalazł ich ślady nawet na pustynnym piasku, w czasie drogi dowiedziałem się ze jest łowcą za pieniądze, całkiem dobry fach na brak monet nigdy nie narzekał, tym razem musi zabić Nihtrelesa. Dalej wędrowaliśmy w ciszy aż do tarliśmy do jaskini, dalsze ślady wbiegały do środka,
-jak cię zwą?- zapytał
-Solkar- odpowiedziałem
-trzeba zorganizować zasadzkę, w otwartej walce nie mamy szans, jest ich zbyt dużo, stój na czatach a ja zobaczę się da zrobić – powiedział Ish
-dobrze-odparłem
Ish w ustronnym miejscu rozbił namiot, wypakował swoje rzeczy i zaczął chodzić wokół jaskini, w niektóre miejsca kład jakieś kamienie, potem poszedł do namiotu i zaczął robić jakieś dziwne rzeczy, a ja stałem i wypatrywałem, ale na szczęście nie było żadnego zagrożenia. Po sporym czasie Ish wyszedł z namiotu trzymając coś dziwnego w rękach i zaczął to ustawiać tam gdzie były kamyki i przykrywał to piachem i trawą. Schowaliśmy się nie daleko jakiegoś drzewa i wypatrywaliśmy. Kiedy ktoś czuł, że zaraz padnie budził śpiącego i tak się zmienialiśmy. Oboje nie wytrzymaliśmy o posnęliśmy, obudził mnie piękny wchód słońca, przeciągnąłem się i zważyłem jakieś cienie w jaskini, zaczęły wychodzić wilki najmniejsze na samym początku a największy – wódz na samym końcu. Zacząłem budzić Isha
-wstawaj – szturchnąłem go
-odejdź!, śpiący troll to zły troll – wymamrotał pod nosem
Kopnąłem go, po czym wstał i od razu chwycił za miecz
-oszty tak się odwdzięczasz, giń!!
cicho! Patrz- pokazuje palcem na wychodzące wilki
ohh przepraszam, jestem taki nie wyspany wybacz poniosło mnie- odpowiedział
Po czym wyjął kusze z plecaka i załadował specjalny bełt i zaczął się szykować do strzału, a ja chwyciłem za młot i gotowałem się do walki.
Trafił, Nihtrelesa w korpus wilk jakby tego nie poczuł i wszystkie zaczęły biec w naszą stronę
Strzała Ish-a po chwili wybuchła wilk padł, zadanie wykonane teraz tylko musieliśmy uciec żywi. Wilki po kolei wbiegały w pułapki niektóre wybuchały inne błyskały, prawie jak na urodzinach mamy-pomyślałem. Jednak było ich za dużo po chwili pierwsze do biegły do nas, oboje byliśmy odwrócenie do siebie plecami żeby nie mogły nas zaatakować od tyłu, po chwili poczułem, że obok mnie nie ma Ish-a obróciłem się i zobaczyłem go biegnącego do obozu a za nim chmarę wilków.
-uciekaj! Uciekaj najdalej stąd, uratuj chodziarz siebie!
Nie mogłem go tak zostawić, nawet polubiłem tego trolla, pobiegłem najszybciej jak mogłem
Kiedy dobiegłem do obozu zobaczyłem prawie całego zakrwawionego, ale ciągle dzielnie stawiał opór i nagle z moimi rękami zaczęło się dziać coś dziwnego, były oplątane jakimś zielonym promieniem, po czym same uniosły mi się do góry a rany Ish-a zaczęły się goić. Wilki ujrzawszy to rzuciły się na mnie, chwyciłem młot i zacząłem się bronić, padło z mojej ręki chyba sześciu, już myślałem że wszystko dobrze się skończy aż jeden zaatakował mnie od tylu, był bardzo silny, powalił mnie, nie mogłem go zdjąć z siebie, myślałem że to już koniec, ale nagle z nieba spadła jakby gwiazda prosto w niego, rozpętała się burza wszędzie były błyskawice ale najdziwniejsze było to iż uderzały tylko w wilki, po czym wyszedł z cienia wyglądał na bardzo potężnego.
-witaj Arcy Drudzie Artherocie – powiedział Ish
-witajcie, waszą obecność było słychać z bardzo daleka- zaśmiał się Artherot
-witaj o potężny, myślałem, że jesteś legędą a jednak- odparłem zdziwiony
-widzę, że jesteście zmęczeni, zapraszam do mnie opowiecie mi coś o sobie i napijemy się świeżej wody- powiedział Artherot
-może kiedy indziej czas goni, a teraz musze z tobą pomówić, a ty Solkarze przygotuj się do wyjazdu
-dobrze- odrzekłem
Poszedłem się pakować a oni znikneli w cieniu, po chwili przyszli
-więc mamy początkującego, chodź ze mną, a wszystkiego cię nauczę i pokażę, nie wielu w tak młodym wieku już ma taką moc- rzekł Arherot
-o czym mówisz, jaką moc- zapytałem
-wszystko w swoim czasie- odrzekł
Po czym zmienił się w tygrysa
-wskakuj na mnie, będzie szybciej- powiedział
Tak też uczyniłem, byłem zdumiony tym, wręcz nie mogłem uwierzyć, jak to możliwe zadawałem sobie pytanie. Pożegnałem się z Ish-em i ruszyliśmy w drogę, ale w czasie podróży milczałem, nie miałem odwagi pytać, o co kolwiek.
W końcu dotarliśmy na miejsce, do niejakiego obozu Narache.
Oprowadził mnie po nim, przedstawił wszystkich, po czym się pożegnał słowami
„Tu zaczyna się twoja nowa podróż i życie, powdzenia!”
i drugie:
Postaram się opowiedzieć moją historię chodź było to dawno i większość z tamtych dziejów nie jest mile wspominane prze zemnie, a więc zacznę od początku
Ludzie wołali na mnie Sarin, byłem bogiem szczęścia i dobrobytu, nie wtrącałam się w wszelkie konflikty, starałem się pomagać ludziom dawałam im dobrą pogodę, urodzaj, starałem się żeby im niczego nie brakowało. Mijały lata, zaczęła się odzywać natura człowieka zaczynali chcieć coraz więcej, a ja głupi próbowałem ich udobruchać.
Udałem się na wędrówkę w poszukiwaniu nowych zaklęć...i tak po wielu latach poszukiwań znalazłem w końcu zaginioną księgę Tehelemesa, wydawało mi się ze to tylko legendą ale najwyraźniej się pomyliłem.
Teraz mogę wracać do swojej wioski-pomyślałem, w czasie drogi powrotne zdążyłem przerobić tą księgę, wraz z czasem czułem coraz bardziej tak, jak bym nie mógł bez tej księgi żyć, zabiłbym żeby ją mieć przy sobie. Kiedy doszedłem do wioski nikt mnie nie witał zupełnie jakby o mnie zapomnieli, czułem się odrzucony. Tą noc przenocowałem w jaskini.
Z rana zabrałem się do przygotowywania zaklęcia, które uszczęśliwiłoby mieszkańców, wszedłem na szczyt wzgórza, otworzyłem księgę i zacząłem czytać, niebo zaczęło się robić czerwone ziemia zaczynała drżeć, widziałem, co się dzieje i chciałem przerwać, ale księga uwięziła mnie kazała czytać a ja nie mogłem się przeciwstawić, w końcu, kiedy wypowiedziałem całe zaklęcie było jakieś 7 sekund ciszy, po czym rozległ się straszliwy huk i zauważyłem na środku miasta jakąś postać, była ubrana na czarno w końcu powiedziała:
-wolny nareszcie wolny ! Jam jest Tehelames, jeden z potężniejszych czarowników, uwolniłeś mnie z pustki w zamian oszczędzę cię i pozwolę ci zatrzymać księgę. I odszedł a miasto zostało spalone, został tylko pył.
Ddługo rozpaczałem po stracie także bliskiego jak i znienawidzonego miasta, aż w końcu wziąłem się w garść, długo wędrowałem aż w końcu napotkałam miasteczko a raczej zgliszcza po miasteczku. Jak to możliwe ze nikt nie mógł zatrzymać czarodzieja- pomyślałem po dokładnym przeszukaniu nie znalazłam żadnych zwłok jednie same zgliszcza. Nie traciłem czasu i zacząłem iść tropem czarodzieja. Po kilku dniach drogi wydawało się że moja wędrówka skończy się tutaj, widziałem ogromne pole bitwy wszędzie były ciała poległych ludzi, po chwili zdziwienia i rozpaczy nad tą katastrofą otworzył się portal wyszło z niego 4 mężczyzn po ubiorze można było poznać ze 2 to czarodziej a pozostali to najprawdopodobniej ich strażnicy jeden z czarodziei przemówił:
-wiemy ze to ty uwolniłeś tego pół demona czy masz coś na swoje usprawiedliwienie?
Tak, kilkanaście miesięcy temu wyruszyłem w poszukiwaniu nowych zaklęć, znalazłem księgę sławnego czarownika, a nie pół demona!
Hmmm, a więc ma księge-wyszepdał drugi
Zapomnimy o tym coś zrobił jeśli oddasz ją nam
Nigdy! Prędzej zginę niż ją wam oddam
Wedle życzenia
Strażnicy wyjęli broń i rzucili się na mnie, jednak byłem szybszy i wyciągnąłem ręce ku górze i nagle z nieba zaczęły spadać meteory przetrwał jeden czarodziej, którego otaczała jakaś magiczna aura, jednak zaraz wycofał się z powrotem do portalu i portal się zamknął. Tą noc przenocowałem w jaskini niedaleko stąd. Z rana udałem się w dalszą wędrówkę niedaleko od pola bitwy spotkałem czarodzieja na koniu tego samego co wczoraj powiedział coś w nieznanym języku i nagle z za drzew wyszło kilkunastu czarodziei i czarodziejek wszyscy nagle zaczęli coś mówić, a ja poczułem się słabo i zemdlałem.
Obudziłem się w ciemnej sali, nie mogłem się ruszyć wokół mnie były ustawione świece wkrótce po moim obudzeniu stanął przede mną jeden z czarodziei i powiedział
Sarinie skazuje cię w imieniu nas wszystkich na śmierć w męczarniach za liczne ludobójstwa i sprzeciwianie się naszej władzy
Nie miałem sił żeby cokolwiek powiedzieć, więc milczałem. Zaczęli odprawiać jakiś rytuał a ja czułem się coraz bardziej słaby... Nagle świece zgasły otworzyło się 5 portali, przez które weszły jakieś upiory, a piątym wszedł Tehelames, czarodzieje zostali zabici w mrugnieniu oka, zapytał się mnie gdzie jest księga, a ja wyszeptałam ze nie wiem, sługi jego zaczęły przeczesywać to miejsce a mnie zabrał ze sobą. Kiedy byliśmy po drugiej stronie portalu zauważyłem ze jesteśmy w krypcie, czarownik położył mnie na grobowcu a sam poszedł, wrócił po chwili z księgą powiedział żebym się nie martwił wszystko będzie dobrze, zaczął odmawiać jakieś zaklęcie i zasnąłem.
Obudziłem się w tym samym miejscu, co zasnęłam czułem się jakoś dziwnie nagle zjawił się jakiś nieumarły
Witaj Panie
Co się stało?!, Kim ja jestem?
Zaklęcie, które rzucił Tehelames przemieniło cię w nieumarłego, ale również zyskałeś cząstkę jego mocy, to była jedyna nadzieje dla Ciebie Panie.
A więc musze wszystko zacząć od początku, nich i tak będzie lecz ludziom nigdy nie zapomnę tego!